Nadeszła
pora na Wielką Sztukę!!!
A gdzie spotkanie z nią jest bardziej możliwe, jak nie w jednym z najwspanialszych i największych muzeów na świecie! Obraliśmy kierunek na LUWR.
A gdzie spotkanie z nią jest bardziej możliwe, jak nie w jednym z najwspanialszych i największych muzeów na świecie! Obraliśmy kierunek na LUWR.
Kiedy
Ludwik XIV – „Król Słońce” przeniósł się z całym dworem ze stolicy do Wersalu,
dotychczasowa siedziba monarsza została porzucona prawie na półtora wieku! W
tym czasie w jej murach bytował każdy kto miał na to ochotę – bezdomni, złoczyńcy, artyści,
rzemieślnicy czy kobiety lekkich obyczajów.
Luwr nie prezentował się wówczas najlepiej.
Wielka Rewolucja Francuska przyniosła zmiany. W 1793 r. udało się przywrócić
porządek w pałacu, a dzieła zgromadzone przez kolejnych władców udostępnić
zwiedzającym. Tak naprawdę jednak, to dopiero Napoleon Bonaparte uczynił z
Luwru najbogatsze muzeum świata, nakładając na podbite przez siebie państwa
kontrybucję w postaci dzieł sztuki, wybieranych przez dyrektora muzeum, Vivanta
Denona (jednego z uczestników wyprawy do Egiptu w 1798 r. ). I chociaż epizod
napoleoński trwał krótko, a część jego łupów wojennych trzeba było oddać
prawowitym właścicielom, w ciągu kolejnych lat kolekcja pałacowa stopniowo
rozrastała się.
Dzisiaj Muzeum
Luwru przerasta powierzchnią Watykan. Ma 198 tysięcy metrów kwadratowych
powierzchni. Zgromadzono w nim ponad 380 tysięcy dzieł sztuki, z czego
zwiedzającym udostępniono 35 tysięcy (a to zaledwie 10% !!!). Reszta zbiorów
spoczywa w magazynach i jest wykorzystywana jedynie podczas wystaw czasowych bądź
wypożyczana innym placówkom.
Zakładając, że obejrzenie jednego eksponatu zajmuje 30 sekund, na zobaczenie całej kolekcji Luwru musielibyśmy poświęcić 100 dni!!! Od takich liczb można dostać zawrotu głowy. My mieliśmy 3-4 godziny…
Zakładając, że obejrzenie jednego eksponatu zajmuje 30 sekund, na zobaczenie całej kolekcji Luwru musielibyśmy poświęcić 100 dni!!! Od takich liczb można dostać zawrotu głowy. My mieliśmy 3-4 godziny…
Więcej z
maluchami sobie nie wyobrażaliśmy, toteż po przestudiowaniu planu muzeum,
wybraliśmy co chcemy zobaczyć, i z biletami wcześniej zakupionymi przez
internet, z podnieceniem przekroczyliśmy progi jednego z najświetniejszych
przybytków kultury.
Zbiory
podzielono na osiem działów i umieszczono w trzech skrzydłach muzeum: Richelieu,
Sully i Denon.
Ruszyliśmy obranym szlakiem.
Oglądaliśmy
dzieła sztuki greckiej i rzymskiej gdzie do absolutnych arcydzieł należy rzeźba Wenus
z Milo i Nike z Samotraki.
Ruszyliśmy obranym szlakiem.
Wenus z Milo |
Nike z Samotraki |
W dziale z wykopaliskami
z Mezopotamii wszyscy szukaliśmy Kodeksu
Hammurabiego – niepozornej płyty
z czarnego bazaltu będącej pierwszym na świecie spisanym kodeksem prawnym – najcenniejszym zabytkiem historii prawa babilońskiego. Po pokonaniu sieci korytarzy, w końcu do niego dotarliśmy.
z czarnego bazaltu będącej pierwszym na świecie spisanym kodeksem prawnym – najcenniejszym zabytkiem historii prawa babilońskiego. Po pokonaniu sieci korytarzy, w końcu do niego dotarliśmy.
Skarby starożytnego
Egiptu okazały się prawdziwym wyzwaniem, ale z najważniejszych to: spojrzeliśmy
w oczy Wielkiemu Sfinksowi z ok. 2000
r. p.n.e., podziwialiśmy niezmącony spokój Siedzącego
skryby z Sakkary a także przemykaliśmy wzrokiem po niezliczonej ilości sarkofagów, mumii, papirusów, figurek, posągów, popiersi
i statuetek.
Rzeźby
Francji i Włoch – przepiękne, ale obejrzeliśmy je w pędzie, bo już czekały na nas niezwykle bogate apartamenty Napoleona III.
Jego dwór, to OSTATNI wielki dwór jaki oglądała Europa – pełen przepychu, złota i zabaw.
Pokoje, po których mieliśmy przyjemność przechodzić, urządzono w stylu łączącym w sobie najbardziej spektakularne cechy renesansu, baroku, rokoko i empire.
Podziwialiśmy intensywną ornamentację, żyrandole uginające się od kryształów, masywne zdobione meble, a nade wszystko wszędzie obecne ZŁOTO, którym komnaty pookrywane były niemal w całości. Purpura i karmazyn przebijały w obiciach mebli i w dywanach.
Całkiem sympatycznie sobie tam mieszkali.
Dział malarstwa był przeze mnie najbardziej wyczekiwany.
Jego dwór, to OSTATNI wielki dwór jaki oglądała Europa – pełen przepychu, złota i zabaw.
Pokoje, po których mieliśmy przyjemność przechodzić, urządzono w stylu łączącym w sobie najbardziej spektakularne cechy renesansu, baroku, rokoko i empire.
Podziwialiśmy intensywną ornamentację, żyrandole uginające się od kryształów, masywne zdobione meble, a nade wszystko wszędzie obecne ZŁOTO, którym komnaty pookrywane były niemal w całości. Purpura i karmazyn przebijały w obiciach mebli i w dywanach.
Całkiem sympatycznie sobie tam mieszkali.
Dział malarstwa był przeze mnie najbardziej wyczekiwany.
Trzeba było nie
tylko czasu, ale i umiejętności, aby pokonać tłum strzelających zdjęcia Azjatów
oraz innych rozentuzjazmowanych turystów, i stanąć oko w oko z najsłynniejszym
obrazem na świecie. A wszystko, dla tego tajemniczego uśmiechu…
Nasi
towarzysze podróży postanowili w tym momencie zakończyć przechadzkę po Luwrze i odpocząć wraz z naszą Pati w muzealnej kawiarni, ale w swojej uprzejmości
dali nam godzinę na obejrzenie tych obrazów, do których jeszcze nie dotarłam. Czas zaczął pędzić
jak szalony, bo zobaczyć to jedno, ale znaleźć najpierw konkretne płótna w tym labiryncie
sztuki, to zupełnie coś innego.
Nie można było zamknąć jakiegoś pomniejszego działu ze starymi kamlotami czy mniej interesującymi pokruszonymi skorupkami? Są tu dziesiątki sal i korytarzy! Dlaczego właśnie malarstwo północne?!
Zaklęłam siarczyście, ale głową muru przebić nie mogłam. Godzina i tak była późna.
Opuściliśmy Luwr
pozostając pod dużym wrażeniem tego muzeum. Z pewnością jest to doskonałe
miejsce do odkrywania sztuki i kultury różnych stron świata.
Niesamowicie różnorodne i bogate w eksponaty, skłania do kolejnych wizyt
w swoich podwojach.
Niestety,
odnotowaliśmy jeden duży minus: opisy wszystkich
zgromadzonych tam antyków, sporządzone są tylko po francusku. Jeśli ktoś
nie włada tym językiem, w dodatku podziwia zbiory bez przewodnika
(chociażby nawet w
wersji audio), to pozostaje w mało komfortowej sytuacji…
Nadeszła pora na obiad. Nie zabraliśmy w tym dniu kanapek,
decydując się spróbować miejscowej kuchni. Żeby poczuć prawdziwy francuski smak
i klimat, całe popołudnie, łącznie ze spożyciem posiłku, zaplanowaliśmy w najpiękniejszej dzielnicy Paryża,
noszącej taką samą nazwę jak wzgórze, na którym jest położona – Montmartre.
Przez cały wiek XIX, malownicze, swobodne życie w tym miejscu było
magnesem dla całej paryskiej bohemy. Inspiracji szukali tam nie tylko artyści
tacy jak Pissarro, Sisley, Cezanne, Toulouse-Lautrec, Renoir, Picasso, Degas, van
Gogh czy Gauguin, ale również ludzie pióra jak Paul Verlaine czy Artur
Rimbaud. Kluby muzyczne, kawiarnie i pierwsze powstałe tam
kabarety, przyciągały spragnioną zabawy i nocnych uciech cyganerię. Swoje piosenki
śpiewała w tym królestwie rozrywek Edith Piaf, a przepełnionymi erotyzmem
tańcami i kostiumami szokowała publiczność Josephine Baker.
Na jeden z trafniejszych opisów dzielnicy artystów w Paryżu,
natknęłam się w książce Małgorzatay Gutowskiej-Adamczyk – „Podróż do miasta
świateł”:
Cóż więcej dodać...
Duch dawnych czasów do dzisiaj jest tu wszechobecny. Może właśnie
dlatego legenda tego miejsca jest wciąż żywa i nieznużeni wędrowcy ciągle
przemierzają uliczki Montmartru.
Jak wspomniałam, dzielnica leży na wzgórzu, a zatem trzeba się tam trochę powspinać, niezależnie od tego, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie. My zaczęliśmy od miejsca, w którym są „najlepsze kasztany w Paryżu”, czyli na Placu Pigalle.
Posuwając się ruchliwym bulwarem szukaliśmy restauracji, gdzie
można byłoby zdegustować lokalnych specjałów. Niestety, ku naszemu zdziwieniu
wszędzie były raczej kawiarnie, a jedzenie obiadowe oferowane tylko w postaci fast
foodów.
W końcu wypatrzyliśmy znajome słowo „bistro” i nie oglądając się już na nic popędziliśmy głodni w jego kierunku.
Bistro/bar „L’Ecrin” przyjęło nas miło i już niebawem spożywaliśmy ciepłe lub w miarę ciepłe, i całkiem smaczne potrawy. Nie były może one typowo francuskie, bo nikt z nas nie miał ochoty na mule, żaby czy ślimaki, ale pobyt we francuskiej jadłodajni odhaczyliśmy.
Jak wspomniałam, dzielnica leży na wzgórzu, a zatem trzeba się tam trochę powspinać, niezależnie od tego, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie. My zaczęliśmy od miejsca, w którym są „najlepsze kasztany w Paryżu”, czyli na Placu Pigalle.
W końcu wypatrzyliśmy znajome słowo „bistro” i nie oglądając się już na nic popędziliśmy głodni w jego kierunku.
Bistro/bar „L’Ecrin” przyjęło nas miło i już niebawem spożywaliśmy ciepłe lub w miarę ciepłe, i całkiem smaczne potrawy. Nie były może one typowo francuskie, bo nikt z nas nie miał ochoty na mule, żaby czy ślimaki, ale pobyt we francuskiej jadłodajni odhaczyliśmy.
Z pełnymi brzuchami, leniwie poczłapaliśmy krętymi uliczkami w górę
dzielnicy.
Już na uroczym Placu des
Abbesses – karuzela dla najmłodszych zmusiła nas do pierwszego przystanku.
Kontynuując spacer, mijaliśmy stare kamieniczki, nierzadko upamiętniające na wmurowanych tablicach nazwiska dawnych sławnych lokatorów. Zaglądaliśmy w okna kolorowych kafejek, w których odpoczywali przechodnie - zajęci rozmową lub obserwujący malownicze skwerki.
Sprzedawcy oferowali swoje towary, a współcześni artyści zachęcali do kupna pejzaży lub portretu.
Na Placu Tertre najbardziej można było poczuć dawny klimat artystycznego świata. Ileż pamiątek, ileż obrazów zachęcało, aby zanurzyć się w zakamarki barwnego targu.
Tymczasem większość członków naszej małej wycieczki, wydając się być całkowicie obojętną na tradycję cygańskiej fantazji Montmartre’u, nieugięcie parła do przodu...
Fakt, że nad wzgórzem zaczęły gromadzić się deszczowe chmury.
Gdy doszliśmy do Bazyliki Serca Jezusowego (Bazyliki du
Sacre-Coeur), niebo było prawie czarne i wróżyło raczej armagedon niż możliwość
doświadczenia przez nas niezapomnianych chwil związanych z bajeczną panoramą
rozciągającą się z tarasu przed świątynią. Byliśmy w najwyżej położonym punkcie
Paryża, a zatem łatwo sobie wyobrazić widok, jaki mieliśmy przed oczyma.
W czasie pogodnego dnia, można siedzieć na usytuowanych tam schodach i zapewne godzinami gapić się na miasto. Niestety podczas naszego pobytu, pogoda była bezlitosna. Cały Paryż w dole przesłonił złowrogi cień. Było zimno, wiało i w dodatku zaczynało padać…
Kontynuując spacer, mijaliśmy stare kamieniczki, nierzadko upamiętniające na wmurowanych tablicach nazwiska dawnych sławnych lokatorów. Zaglądaliśmy w okna kolorowych kafejek, w których odpoczywali przechodnie - zajęci rozmową lub obserwujący malownicze skwerki.
Sprzedawcy oferowali swoje towary, a współcześni artyści zachęcali do kupna pejzaży lub portretu.
Na Placu Tertre najbardziej można było poczuć dawny klimat artystycznego świata. Ileż pamiątek, ileż obrazów zachęcało, aby zanurzyć się w zakamarki barwnego targu.
Tymczasem większość członków naszej małej wycieczki, wydając się być całkowicie obojętną na tradycję cygańskiej fantazji Montmartre’u, nieugięcie parła do przodu...
Fakt, że nad wzgórzem zaczęły gromadzić się deszczowe chmury.
Bazylika du Sacre-Coeur |
W czasie pogodnego dnia, można siedzieć na usytuowanych tam schodach i zapewne godzinami gapić się na miasto. Niestety podczas naszego pobytu, pogoda była bezlitosna. Cały Paryż w dole przesłonił złowrogi cień. Było zimno, wiało i w dodatku zaczynało padać…
Co za niefart!!!
Weszliśmy do wnętrza bazyliki, której wyniosła biała sylwetka stanowi nierozerwalną część paryskiego krajobrazu. Swój kolor zawdzięcza kamieniu wapiennemu, z którego jest zbudowana, a który pod wpływem powietrza i deszczu wydziela bielący mury kalcyt.
Weszliśmy do wnętrza bazyliki, której wyniosła biała sylwetka stanowi nierozerwalną część paryskiego krajobrazu. Swój kolor zawdzięcza kamieniu wapiennemu, z którego jest zbudowana, a który pod wpływem powietrza i deszczu wydziela bielący mury kalcyt.
Świątynia została dedykowana Sercu Jezusa, na znak ufności i
wiary w miłość Boga do ludzi.
Od 125 lat przez 24 godziny na dobę z Bazylice odbywa się Adoracja Najświętszego Sakramentu.
Wewnątrz, od razu wzrok nasz przykuły przepiękne mozaiki. Szczególnie ta na sklepieniu prezbiterium, przedstawiająca oddanie Francji Najświętszemu Sercu Jezusa, była nad wyraz okazała.
Obejrzeliśmy wnętrze kościoła i udaliśmy się w drogę powrotną.
Zmęczona już wycieczka chciała jak najszybciej wracać, więc moja nadzieja na odszukanie innych historycznych miejsc na Montmartrze legła w gruzach.
Od 125 lat przez 24 godziny na dobę z Bazylice odbywa się Adoracja Najświętszego Sakramentu.
Wewnątrz, od razu wzrok nasz przykuły przepiękne mozaiki. Szczególnie ta na sklepieniu prezbiterium, przedstawiająca oddanie Francji Najświętszemu Sercu Jezusa, była nad wyraz okazała.
Obejrzeliśmy wnętrze kościoła i udaliśmy się w drogę powrotną.
Moulin de la Galette |
Zmęczona już wycieczka chciała jak najszybciej wracać, więc moja nadzieja na odszukanie innych historycznych miejsc na Montmartrze legła w gruzach.
Z długiej Rue
Lepic, na której mieszkał pod nr 54 wraz z bratem Vincent van Gogh (gdzie niestety nie dotarłam), zboczyliśmy przy Moulin
de la Galette w najbliższą prostą prowadzącą do metra. Wyszliśmy na
Placu Blanche łączącym się z Bulwarem Clichy.
Stoi tam młyn, któremu
ani razu nie zdarzyło się mleć zboża na mąkę. To Moulin Rouge
(Czerwony
Młyn), gdzie od 1889 r. oklaskiwano Louise Weber, zwaną „La Goulue” –
twórczynię kankana. Do dzisiaj tradycję tych spektakli podtrzymuje
miejscowa rewia. W XIX w. był to jeden z wielu klubów na Montmartrze,
ale
dopiero Toulouse-Lautrec rozsławił go na cały świat, umieszczając na
swoich
obrazach tancerki i barwne, nocne życie tego miejsca.
Tam zakończyliśmy trzeci dzień wędrówki.
Zmęczenie się nasilało, ale apogeum miało dopiero nastąpić…
Galeria z dnia III
Tam zakończyliśmy trzeci dzień wędrówki.
Zmęczenie się nasilało, ale apogeum miało dopiero nastąpić…
Galeria z dnia III
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz