Dzień 5

29.04.2016
Wersal, rejs po Sekwanie



Na wycieczkach tak to bywa, że na skutek intensywnego zwiedzania dzień po dniu, następuje eskalacja zmęczenia i co tu dużo mówić - bólu. Podczas naszego pobytu w Paryżu, apogeum wyczerpania właśnie nadeszło. Ponieważ wysiłek związany z długą marszrutą w dniu poprzednim, nieszczęśliwie zbiegł się z fatalnym zderzeniem „półprzytomnej” Patrycji ze ścianą, a co za tym idzie obrzuceniem mnie fantazyjnymi epitetami z ust mojego kochanego męża – honorowo oddałam uprawnienia przewodnika wycieczki właśnie jemu.
        To Paweł z resztą ekipy rządził czasem w dniu piątym, miał decydować co zwiedzamy i jak tam dojedziemy.
A wybieraliśmy się tego dnia do Wersalu - ponoć najpiękniejszego pałacu królewskiego w Europie.

Rezydencja leży w 4 strefie komunikacyjnej Paryża, a zatem nie tylko metro było potrzebne, ale również kolej podmiejska, aby tam dotrzeć. Chłopaki spokojnie ogarnęli mapę, kupili stosowne bilety i już niebawem oglądaliśmy widoki paryskich przedmieść z okien pędzącego pociągu.

Kiedy dojechaliśmy do celu okazało się, że najlepiej iść za falą turystów przybyłych do Wersalu tym samym środkiem lokomocji. Gromadnie zatem udaliśmy się w kierunku pobliskich zabudowań pałacowych.

        Już z daleka, złoto biło po oczach. Przepych budowli, widoczne bogactwa zdobień architektonicznych, jak i renoma tego miejsca, były obietnicą fantastycznych wrażeń. Dodatkowo, miło zaskoczył nas fakt, że jak w żadnym innym miejscu (może poza Panteonem), otrzymaliśmy plan terenu i audioprzewodniki w języku polskim. Super! 

 CO WIEDZIELIŚMY O PAŁACU W WERSALU?






Został wybudowany za panowania Ludwika XIV. Król często zapraszany na wystawne przyjęcia organizowane przez swoich poddanych, zauważył, że wielu z nich żyje w pięknych posiadłościach wiejskich poza obrębem dusznego Paryża
oraz, że niektóre z tych pałaców przyćmiewają jego posiadłość w Luwrze. Duma króla na to nie pozwalała. Zlecił swoim architektom przebudowę małego pałacyku myśliwskiego w Wersalu na imponujące założenie pałacowo ogrodowe, godne siedziby „Króla Słońce”.
Po przeszło dwudziestu latach budowy, władca uznał, że jego cel został osiągnięty.

        Pałac wersalski – jedna z najznakomitszych budowli baroku klasycznego -  był największym pałacem w Europie i stał się oficjalną rezydencją Ludwika XIV, do której monarcha przeniósł się z przeszło dziesięciotysięcznym(!!!) dworem.


Nie można w krótkich słowach oddać wszystkiego co kryją wnętrza historycznej siedziby królów francuskich. Na trasie zwiedzania jest około 120 sal z ponad 700 tam się znajdujących. Zaczęliśmy podróż w czasie od Apartamentów Pań. Ładne, ale… jak na nasze oczekiwania – skromne! Na kolana nic nas szczególnie nie rzuciło.

Kaplica Królewska
Zanim ekspozycja zaczęła prezentować dzieje pałacu, mieliśmy okazję przejść koło dwupoziomowej barokowej kaplicy królewskiej – ostatniego wzniesionego budynku Ludwika XIV. Kaplica uważana jest za jedną z najpiękniejszych budowli barokowych we Francji. Kolumny korynckie z białego marmuru i złocenia podnoszą atmosferę tego miejsca. Nad całością dominuje wspaniałe malowidło na suficie, prezentujące sceny z życia Chrystusa i dwunastu Apostołów.

Przez Galerię Historii Pałacu ukazującą dzieje i postacie francuskiego rodu panującego, przeszliśmy dość obojętnie, bo audioprzewodniki nie wszędzie działały. System przewidywał komentarz tylko w niektórych salach i załączał się automatycznie po wejściu do części z nich.
To trochę irytowało. Patrycji trzeba było tłumaczyć jak urządzonko działa, samemu nie będąc w tej sytuacji mądrzejszym, a Tymuś jak na złość uparł się, że on też koniecznie musi mieć swój sprzęt słuchawkowy. Siłą rzeczy byliśmy źródłem mini zamieszania. 

Sala Herkulesa



        Dopiero na piętrze, w Salach Ludwika XIV wyjaśnienia stały się obszerniejsze, a sam audioprzewodnik łatwiejszy w obsłudze. Komnaty władcy zaczęły również bardziej cieszyć oczy, ale dopiero tzw. Wielkie Apartamenty sprawiły, że poczuliśmy się jak w prawdziwym Pałacu Słońca.
     Na ścianach wyłożonych stiukami, marmurami, tkaninami i arrasami znaleźliśmy piękne kolekcje malarskie. Oglądaliśmy portrety królów, królowych, dygnitarzy dworskich, wielkie sceny batalistyczne jak i znaczące sceny z dziejów historii Francji. Zachwycaliśmy się sufitami, w całości pokrytymi niekiedy ogromnymi freskami. Przyglądaliśmy się meblom i kominkom, będącymi często małymi dziełami sztuki.

Płaskorzeźba Ludwika XIV w Salonie Wojny
Najwyraźniej czymś normalnym w historii było, iż wielcy przywódcy, władcy czy wodzowie w różnych czasach i miejscach uwielbiali szukać źródła swoich korzeni u zarania dziejów, udowadniając sobie i poddanym swoje boskie pochodzenie. Ludwik XIV był tego wyraźnym przykładem.
       Rzeźby przedstawiające historię Apolla – boga piękna, światła i życia, malowidła ze scenami mitologicznymi, wszechobecne symbole solarne nie pozostawiają cienia wątpliwości jakie mniemanie miał o sobie ówczesny panujący. Ciekawe czy sam naprawdę wierzył w ten otaczający go mit.

Sypialnia Królewska
Przemierzając bogate pokoje, często poświęcone antycznym mieszkańcom Panteonu, np. salę Wenus, salę Diany, Marsa czy Merkurego, przez bogaty Salon Wojny dotarliśmy do Galerii Lustrzanej, która powstała by już całkowicie olśnić przebywających w Wersalu gości. 
        Komnata posiada 17 półkolistych wielkich okien wychodzących na tarasy ogrodowe, oraz 17 ogromnych luster postawionych naprzeciw. Całość uzupełniono wspaniałymi żyrandolami i przepięknymi stojącymi świecznikami. W sumie, salę mogło niegdyś oświetlać do 5000 świec. Ich odbicia w lustrach potęgowały siłę światła. Taki widok podczas gali balowych musiał powalać z nóg. Nie mniej efektownie prezentuje się sufit tego pomieszczenia z freskami zaczerpniętymi naturalnie z mitologii oraz scenami batalistycznymi przedstawiającymi wielkie francuskie zwycięstwa. Piękne. Naprawdę piękne.

Galeria Lustrzana link do zdjęcia

Gdy zbliżaliśmy się do końca wystawnych sal, Tymuś zgłosił potrzebę zjedzenia kanapki. No i był też trochę zmęczony. Nie mogliśmy zabrać wózka na salony, toteż maluch chciał nie chciał, dreptał dzielnie po królewskich korytarzach. 
        Podczas gdy w ustronnym miejscu, rodzina się posilała, ja zerknęłam do pobliskiego sklepiku, jakich kilka w całym pałacu.  Czego tam nie było! Cuda, cudeńka! Wszystko obfotografowałam, łącznie z kosmicznymi cenami!

Galeria Bitew
Ostatnią częścią rezydencji udostępnioną do zwiedzania podczas naszego pobytu w Wersalu była Galeria Bitew. Imponująca, ogromna sala, ciągnąca się wzdłuż całego południowego skrzydła pałacu, skrywa malarstwo wielkoformatowe – trzydzieści dwa ogromne obrazy przedstawiające najważniejsze bitwy w historii Francji. Kawał historii podanej w nadzwyczaj efektowny sposób.








        Mijając długi korytarz popiersi sławnych ludzi udało nam się dojść do końca szlaku i wyjść na zewnętrzne tarasy, gdzie spotkaliśmy się z drugą częścią naszej wycieczki.


        Słyszeliśmy legendy o ogrodach wersalskich, które niegdyś – miały tak jak pałac - przyćmić podobne założenia w innych posiadłościach. W istocie, finezyjne kształty żywopłotów, posągi mitycznych stworów wokół sadzawek i rozciągająca się przed nami zielona przestrzeń zapowiadały rarytas ogrodniczy.





Mieliśmy w ręku plan parku z dokładnym oznaczeniem alejek, fontann, basenów, boskietów i innych perełek sztuki ogrodowej. Niestety… Dzisiejsze zwiedzanie komnat królewskich na tyle już wyczerpały grupę, że dłuższa przechadzka raczej nie wchodziła w grę… Ja głosu nie miałam, a bardziej mieć nie chciałam, toteż większość wycieczkowiczów, z dziećmi na czele, z radością zaaprobowała czyjś rzucony pomysł, aby zwiedzić królewski zieleniec w sposób możliwie najwygodniejszy - nie klucząc bajkowymi zapewne ścieżkami, ale… z okien turystycznej kolejki!

        Bez większego zastanowienia i sprawdzenia trasy pociągu, usadowiliśmy się w wagoniku i zadowoleni z przepysznego rozwiązania, czekaliśmy aż ogrody ukażą się nam w pełnej krasie…

Ale z okien kolejki zobaczyliśmy raptem dwie fontanny, przejeżdżając między basenem Neptuna a basenem Smoka… Dalej krajobraz był zielony, ale tylko zielony. Jechaliśmy najzwyczajniejszym asfaltem wzdłuż ogrodów, a mówiąc szczerze – zupełnie poza nimi! Szybko się zorientowaliśmy, że pociąg miał na celu najkrótszą drogą dowieźć turystów do konkretnych punktów w głębi parku,
z których dopiero rozpoczynało się zwiedzanie poszczególnych domen. Niewiedza i brak przygotowania kosztują…




Wytopiwszy trochę czasu i nie chcąc bez sensu wracać tą samą trasą do punktu wyjścia, wysiedliśmy na ostatnim przystanku, przy Wielkim Kanale – wprost pod deszczową chmurę…
        Przez krótką chwilę zapatrzyliśmy się na basen Apollina, na środku którego przewodnik muz w cudnym rydwanie zaprzężonym w cztery konie wynurza się władczo z wody, a trytony dmuchają w muszle oznajmiając nadejście boga. 

Fontanna Apollina
Kiedy fontanna jest czynna, scena ta musi być przepełniona dużym realizmem. Ale efektu nie zobaczyliśmy, bo pompy nie pracowały. W zamian za to, zaczynało padać…
 Osłaniając się szczelnie od deszczu przebrnęliśmy całą długość tzw. zielonego dywanu, który dzielił nas w tamtej chwili od stojącego w górze pałacu. Trudno było w tym czasie zwracać uwagę na piękne posągi mitologicznych postaci, ogromne gazony i fantazyjnie przycięte krzaczki. Deszcz zacinał i nawet szkoda było wyciągać aparat fotograficzny z torby.

        Nie chcąc najwyraźniej, aby nasz pobyt w ogrodach okazał się kompletną porażką – niebo zlitowało się nad nami zaraz po tym, jak wdrapaliśmy się na górny taras przed pałacem. Doskonale widać było stąd całe założenie ogrodów wersalskich. Na pierwszym planie złociła się największa fontanna w Wersalu przedstawiająca postać Latony. Dalej rozpościerał się schodzący w dół zielony dywan, a jeszcze niżej Wielki Kanał. Niebo pojaśniało, więc panorama zdecydowanie nabrała barw. 

        Widok był piękny. Przez umiejętne połączenie wody, roślinności i małej architektury ogrodowej, uzyskano na tym obszernym terenie naprawdę niezłe efekty. W całym parku wybudowano przecież około 700 fontann, a Wielki Kanał służył zasilaniu ich w wodę. 
        Patrzyłam na malowniczy krajobraz i mogłam sobie tylko wyobrazić co jeszcze kryło się w zakamarkach żywopłotów i parkowych alejek, nie wspomniawszy o otoczeniu pałaców Małego i Wielkiego Trianonu w głębi posiadłości.







Droga powrotna obfitowała w komentarze uczestników wycieczki o obiekcie.
        Nie ma z pewnością nic bardziej charakterystycznego dla francuskiej monarchii, tak reprezentatywnego dla jej wielkości i atrybutów, jak wersalski „Pałac Słońca” i otaczające go rozległe ogrody. 
        Tymczasem ta historyczna siedziba królów, symbol potęgi i absolutyzmu nie powaliły na kolana większości z nas. Szczególnie Paweł był mocno rozczarowany. Ze szkoły pamiętał, jak historyczka przez całe dwie lekcje rozpływała się nad osobą Ludwika XIV i nad jego dworem. Wyobrażał sobie, że złoto kapać tam będzie ze ścian i sufitów. Po części tak było, ale należy pamiętać, że po następcach Króla Słońce, nadeszły mroczniejsze czasy dla pysznej rezydencji. Znacząco ucierpiała ona podczas rewolucji kiedy to splądrowano z niej meble i dzieła sztuki. Pozbawiona dobrego gospodarza, popadała w ruinę. Na dziedzińcach wyrosła ponoć trawa, a z fasad zaczęły się osypywać kawałki kamienia. Dopiero Napoleon zarządził przeprowadzenie najpilniejszych napraw i uratował gmaszysko przed ruiną. 
        Mając te fakty na uwadze, i tak można cieszyć się  z doskonałej kondycji zabytku, ale Pawła oczekiwania najwyraźniej wielce zderzyły się z rzeczywistością. Marta i Mariusz również oszczędni byli w wyrażaniu pochlebnych opinii. Mnie się podobało, ale wróciłabym kiedyś do ogrodów, gdzie z pewnością znalazłabym wiele cudownych ujęć.

Czas mieliśmy na tyle dobry, że zdążyłyśmy z Pati pobuszować po lokalnych sklepikach i kupić sobie pamiątki. Pati nabyła eleganckie lustereczko, a ja – kubek z kolejnej stolicy europejskiej.


Po powrocie do Paryża, odnotowaliśmy całkiem ładną pogodę. Udało nam się nawet wykonać w pełnym słońcu ostatnią sesję zdjęciową na tle wieży Eiffla. Postanowiliśmy też dokonać podsumowania naszej paryskiej wędrówki, z pokładu wycieczkowego statku po Sekwanie. 

Rejs okazał się przemiłym doświadczeniem. Pomimo kaprysów aury, mogliśmy podziwiać jeszcze raz wiele obejrzanych już wcześniej zabytków z zupełnie innej perspektywy.

Katedra Notre-Dame












Absolutnym hitem pozostała dla mnie Katedra Notre-Dame, która tym razem prezentowała nam się z południowej strony. Dostojna, niemożliwie piękna. „Potężna, kamienna symfonia” – jak nazwał ją kiedyś Wiktor Hugo. Po prostu majstersztyk!











Po zakończonym rejsie, jeszcze raz przeszliśmy się brzegiem Sekwany rzucając pożegnalne spojrzenia ku potężnej wieży Eiffla górującej nad całym miastem. Chyba tylko wyjątkowych malkontentów nie urzekłby jej fantastyczny profil.

Ostatni przejazd metrem i byliśmy w apartamencie. Przy okazji, odnotowaliśmy, że metro w Paryżu, przynajmniej w strefie I - jest bardzo przyzwoite i niczym nie odbiega od londyńskiego czy rzymskiego. Dobrze oznakowano wszystkie stacje, kierunki, drogi przesiadek. Wszędzie mieliśmy do dyspozycji mapy połączeń i bramki dla wózków – naprawdę OK. Pociągi nie były brudne i nie działo się w nich nic, co mogłoby wzbudzić w nas jakikolwiek niepokój. Jedyny mankament to  schody – z dwoma dziecięcymi pojazdami trochę się nagimnastykowaliśmy podczas całego pobytu.

Galeria z dnia V


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz